X

Archiwum

X

Kategorie bloga

X

Znajomi

wszyscy znajomi(2)
X

Szukaj


X

O mnie

Jestem sosna z Garwolina. Na tym blogu znajdziesz opis 14020.89 kilometrów moich tras z czego 187.50 w terenie.
Moja prędkość średnia to jedynie 22.66 km/h, ale cały czas rośnie. Więcej o mnie.

Moje rowery

Button rowerowy

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy sosna.bikestats.pl

sosna prowadzi tutaj blog rowerowy

sosna

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2008

Dystans całkowity:178.00 km (w terenie 17.00 km; 9.55%)
Czas w ruchu:09:15
Średnia prędkość:19.24 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:35.60 km i 1h 51m
Więcej statystyk

No i znowu tydzień

  d a n e    w y j a z d u 83.00 km 2.00 km teren 03:50 h Pr.śr.:21.65 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
Sobota, 30 sierpnia 2008 | dodano: 01.09.2008

No i znowu tydzień bez dalszych wyjazdów. Przebiegi żadne... Po 2-3km dziennie.
Dopiero dzisiaj zaczęło się coś dziać. Zaczęło się od tego, że rano oprócz standardowej wycieczki po pieczywo musiałem kupić parę innych rzeczy. Licznik pokazał 5km.
Zająłem się malowaniem starej kuchni. W przerwie na jedzenie odczytałem smsa z propozycją kolejnego wyjazdu w kierunku "niewiadomo". Oczywiście się zgodziłem ale obaj mieliśmy jeszcze kilka zajęć więc zanim spotkaliśmy się pod moim domem zrobiła się 15:10. Pora dosyć późna na dalekie wyjazdy - w ostatnich dniach sierpnia już przed dwudziestą jest ciemno. Marek proponował wycieczkę w okolice Żelechowa i Wilczysk. Tam już jednak byliśmy jakieś 2 miesiące temu, więc ta opcja trochę mało nas pociągała. Ostatecznie postanowiliśmy ruszyć w kierunku Górzna, a tam się coś wymyśli. Ciekawił nas znaczek oznaczający zabytki obok Starego Zadybia, ale uznaliśmy, że to jest dzisiaj nieosiągalne - za mało czasu...
Oglądając się co chwilę na zbliżającą się od północnego zachodu ciemną chmurę przeciskaliśmy się przez Garwolin bocznymi uliczkami. Odstaliśmy nawet chwilę pod dachem jednego ze stoisk na "zieleniaku", bo zaczęło padać, ale zdenerwowani robieniem nas "w konia" pojechaliśmy na żywioł. Co będzie! No i bardzo dobrze :D Nie padało :)
Pchani wiatrem dosyć szybko dojechaliśmy do Górzna. Tam kilka minut odpoczynku obok kościoła:

Zdjęcie Urzędu Gminy w Górznie :D

Po obradach nad mapą postanowiliśmy pojechać do Piastowa, gdzie mieszka Piotrek - nasz klasowy kolega. W Górznie skręciliśmy więc w stronę Żelechowa.
Postanowiłem robić trochę zdjęc z drogi, pokazujących jakimi drogami jeździmy. Marka aparat się do tego nie nadaje, ale za to mój telefon daje radę (no może niezawsze, ale pomińmy szczegóły :D). Oto fotka z okolic Samorządek prawdopodobnie.

A to już Piastów. A raczej niebo nad Piastowem, bo resztę trochę mało widać.Niedomagań aparatu nie będę komentował ;]

Na tym zdjęciu dzwonię do Piotrka. Wiem, że wyglądam jakbym robił co innego, ale wcale tak nie jest.

I jeszcze zdjęcie bardzo pomysłowego przykrywania bel słomy - plandeki z banerów reklamowych ;)

Okazało się, że Piotrek właśnie wraca do domu z Warszawy i jeszcze "trochę" mu się zejdzie. Czekać nie zamierzamy... ale może udałoby się tak zaplanować trasę, by zajechać do niego w drodze powrotnej. Wsadziliśmy nosy w mapę i kombinujemy. Ok. Stare Zadybie wcale nie jest tak daleko :D Jedziemy tam. Narazie kierunek Stefanów.
2 zdjęcia z drogi nr 807 w okolicach Stefanowa.

Kościół w Stefanowie

i ponownie droga 807 w Stefanowie.

Kawałek dalej skręcamy w prawo. Okazało się, że odrobinę za wcześnie, ale i tak dobrze wyszło. Kawałek za Stefanowem skończył się asfalt

ale potem pojawił się znowu.
Dojechaliśmy do jakiegoś skrzyżowania. I gdzie teraz? W lewo czy prosto?

Prosto. I dobrze zrobiliśmy. Kawałek dalej w miejscowości Mroków znaleźliśmy skręt na Budziska.
To własnie zdjęcie z tej miejscowości. Jak widać zachmurzenie spore. Ciemne chmury dookoła, ale - odpukać - jak narazie bez deszczu :)

Po kilku kilometrach dojechaliśmy do znajomej mi drogi prowadzącej z Żelechowa w stronę Woli Zadybskiej. To był nasz następny cel, więc ruszyliśmy w tamtym kierunku. Tam kilka minut przerwy. Marek robił zdjęcia...

... a ja tymczasem poszedłem do sklepu po wodę. Tylko nie wiedziałem, gdzie jest wejście. W końcu znalazłem. Wchodzę... Małe pomieszczenie z półkami gdzie tylko się da, ale w dużej części puste. Człowiek przede mną kupuje "łomżę", ja proszę o jakąś wodę mineralną.
- Cisowianka tylko - odpowiedziała przesadnie wyraźnie i bardzo głośno dosyć młoda, ale raczej mało urodziwa sprzedawczyni.
- Może być.
- Złoty trzydzieści - odpowiedziała tym samym tonem ekspedientka
Zapłaciłem, podziękowałem. Marek jeszcze pstryka.
Ruszyliśmy. Wg wskazówek drogowskazu skręciliśmy w lewo. Po kilkuset metrach dojechaliśmy do skrzyżowania. Gdzie teraz jechać? Zatrzymaliśmy się, żeby pomyśleć ;) Marek wyciągnął aparat i zrobił kilka zdjęć.

Postanowiliśmy jechać główną drogą i skręcić w prawo. Na niebie coraz więcej ciemnych chmur, ale wszystkie szczęśliwie omijały nas. Zdarzało się tylko, że mieliśmy mokrą drogę.

Zatrzymując się jeszcze kilka razy dojechaliśmy do Starego Zadybia. Od razu po lewej zobaczyliśmy dosyć duży budynek z wystającym wysoko w górę kominem - wszystko z czerwonej cegły w charakterystycznym niemieckim stylu lat przedwojennych. Co to może być? "Może gorzelnia" - powiedział Marek. Musieliśmy sprawdzić. Ale zanim skręciliśmy w tamtą stronę nasz wzrok przykuł ogon samolotu, a dokładniej sam statecznik pionowy błyszczący w świetle słońca zbliżającego się już do widnokręgu.

Po krótkiej chwili ruszyliśmy w stronę domniemanej gorzelni. Przystanęliśmy jednak na moment obok jakiegoś starego zniszczonego budynku, krytego dachówką. Okazało się, że jest to stajnia... to znaczy była kiedyś. Marek tradycyjnie zrobił kilka zdjęć, ja zostałem na ulicy.

Nagle zza zakrętu lekko niestabilnym torem jazdy wyjechał jakiś mężczyzna na rowerze. Zatrzymał się obok mnie. Myślę, że jakiś właściciel i będzie nas ochrzaniał. A on jak gdyby nigdy nic:
- Cześć chłopaki. Nie widzieliście mojego małego, żółtego psa? Bo uciekł mi i go nie mogę nigdzie znaleźć.
- Nie nie widzieliśmy, bo my nie jesteśmy stąd. Dopiero co przyjechaliśmy i zaraz uciekamy dalej.
- To skąd jesteście?
- Z Garwolina.
- Aaaa z Garwolina?! Mam znajomego w Garwolinie, nazywa się... kurde jak on się nazywa... no nie powiem wam - zapomniałem. A co wy tu robicie?
- A jeździmy rowerami, szukamy zabytków i tak właśnie tutaj trafiliśmy.
W międzyczasie przyszedł Marek z aparatem.
- I wy tak jeździcie i kamerujecie zdjęcia zabytków tak?
- No tak... zgadza się :D
Po chwili koleś opowiedział nam o stajni, obok której staliśmy. Spytaliśmy też, co to za budynek, o którym pisałem chwilę wcześniej. Potwierdził, że jest to gorzelnia. Powiedział, że możemy tam bez problemu wejść i oglądać, a gdyby ktoś pytał, co my tam robimy, to możemy powoływać się na jego nazwisko. Ok. Z taką akredytacją to można zwiedzać :D W końcu postanowił, że pójdzie z nami i oprowadzi nas po całym budynku. No to pięknie :D Nawet przewodnika można znaleźć. Odstawiliśmy rowery i poszliśmy oglądać.

Nasz "przewodnik" opowiadał o gorzelni bardzo rzeczowo, pokazał nam, którędy to leciał ten najważniejszy płyn, czyli spirytus i gdzie był składowany (zbiornik 76tys. litrów). Kilkakrotnie zaznaczał, że było to jedno wielkie pijaństwo. Przedstawił też ciekawą teorię, że to "Żydy wymyśliły wódkę, żeby upić wszystkich". Sam też nie był trzeźwy.
Browar okazał się być z 1905 roku. Od kilkunastu lat opuszczony i rozkradany. Złomiarze wyniosą wszystko. Kilka lat temu został wykupiony przez prywatną osobę, ale jak narazie nie widać zmian. Może kiedyś będzie tam coś ciekawego.

Przewodnik spełnił swoją misję. Podziękowaliśmy mu za przekazaną nam wiedzę, ten wsiadł na rower i odjechał. My poszliśmy zrobić kilka zdjęć z zewnątrz. Piszę "my", bo ja nie chcąc być gorszy też pstrykałem, ale telefonem :D

Zrobiło się późno. Ok. 18:15. Szybko zjedliśmy kanapki wyciągnięte z plecaków i ruszyliśmy w stronę domu.
Przystanęliśmy jeszcze na chwilę obok szkoły, która podobnie jak Wilczyskach mieści się w starym dworku. Ten jednak był o wiele ładniejszy.

Do przejechania ponad 30km. Liczyliśmy na to, że wiatr, który nas przygnał do Starego Zadybia, teraz uspokoi się i pozwoli nam wrócić do domu. Nic z tych rzeczy. Do samego Garwolina musieliśmy kręcić po wiatr.
Prędkość wynosiła ok. 22-24km/h. Trochę za dużo jak na takie warunki i zmęczenie po dzisiejszych kilometrach. Chcieliśmy jednak możliwie najszybciej wrócić do domu, by jak najmniej jechać w ciemnościach.
Dojeżdżamy do Żelechowa

Widać kościół

Godzina 19:00. Dotarliśmy do Żelechowa. Kościół ciekawie oświetlony, więc przystanęliśmy zrobić zdjęcie:
Fotografia Marka

i moja ;)

Nie ociągając się ruszyliśmy dalej. Do Piotrka już nie zajechaliśmy. Było za późno. O 19:35 dojechaliśmy do Górzna. Tam zrobiliśmy kilka minut koniecznej przerwy. Włączyliśmy oświetlenie i pojechaliśmy dalej. Po 10-15 minutach było już całkiem ciemno. Na Sławinach zatrzymaliśmy się. Marek postanowił przenocować tej nocy u siostry. Dokładnie o 19:58 pożegnaliśmy się i samotnie już każdy pojechał w swoją stronę. Przyspieszyłem. Jechałem nawet bardzo szybko. Podobnie przez Garwolin. Zatrzymało mnie jedynie czerwone światło w koszarach. O 20:11 byłem już w domu. 5,5km w 13 minut. Vśr = 25,4km/h.

Kolejna ciekawa wycieczka, chociaż bardzo męcząca. Zostawiliśmy sobie za mało czasu, ale udało się. Pogoda wydawała się nie sprzyjać, ale biorąc pod uwagę chmury, z których padało wszędzie dookoła, lecz nie tam, gdzie my byliśmy to mieliśmy szczęście :) A do Starego Zadybia musimy wrócić. Damy radę ;)

Mapka z wyprawy:



6115


Kategoria Z Markiem

Rano zakupy. Wieczorem

  d a n e    w y j a z d u 17.00 km 0.00 km teren 00:50 h Pr.śr.:20.40 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
Środa, 20 sierpnia 2008 | dodano: 20.08.2008

Rano zakupy. Wieczorem 40 minut kręcenia po mieście dosyć szybko.


Kategoria Sam

Rano na miasto. Wieczorem

  d a n e    w y j a z d u 22.00 km 0.00 km teren 01:20 h Pr.śr.:16.50 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
Wtorek, 19 sierpnia 2008 | dodano: 20.08.2008

Rano na miasto. Wieczorem po mieście i do Miętnego. Trochę prób jazdy na jednym kole. Efekt: 2 przejazdy po ok. 800 metrów. Nogi mnie bolą w tych butach. Chyba muszę poszukać innych...

Wjeżdżając na podwórko licznik pokazał 6000 km. Oznacza to, że ja mam już 16tys. udokumentowanych kilometrów, a rower 6 tys. W tym sezonie troszeczkę ponad 1500km.
Koniec statystyk ;) Idę pedałować. :D


Kategoria Sam

Rano piekarnia. Po południu

  d a n e    w y j a z d u 21.00 km 0.00 km teren 01:15 h Pr.śr.:16.80 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
Poniedziałek, 18 sierpnia 2008 | dodano: 20.08.2008

Rano piekarnia. Po południu kręcenie po mieście i okolicach.


Kategoria Sam

Drugie podejście do opisania

  d a n e    w y j a z d u 35.00 km 15.00 km teren 02:00 h Pr.śr.:17.50 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
Środa, 13 sierpnia 2008 | dodano: 18.08.2008

Drugie podejście do opisania tak krótkiej przecież wycieczki. Poprzednio zastrajkowała Opera... Pokazała raport o błędach i tyle. Kawał tekstu poszedł się... turlać.

Dawno nic nie pisałem. Nie znaczy to, że nic nie jeździłem. Przez ten miesiąc przekulałem pare km, ale głównie była to jazda typu "po bułki do sklepu". No ale nareszcie Marek znalazł trochę czasu, pogoda zachęcała do wyjazdu więc się wybraliśmy.
Było coś koło 17 kiedy Marek przyjechał do mnie pod dom. Szybkie spojrzenie w mapę, gdzie dziś jedziemy i już pedałujemy. Mapa nie była potrzebna. Jechaliśmy polnymi drogami w okolicach Budzenia - tereny gdzie tak naprawdę uczyłem się jeździć na rowerze. To tamtędy przebiegały trasy moich pierwszych rowerowych wypadów "bez rodziców" jeszcze na składaku SALTO. I pierwsze fotki. Ptasia armia:

I ja praktycznie "u siebie":

Dojechaliśmy do drogi tzw. Parysowskiej. Teraz jest to zwykła, polna, piaskowa droga, odznacza się tylko tym, że jest szersza od pozostałych w okolicy. Za to kiedyś była ważną arterią komunikacyjną łączącą Garwolin z Parysowem (dokładniej ze stacją kolejową obok Parysowa). Przecinamy asfalt w Puznowie i kontynuujemy tą samą drogą. Dojeżdzamy do Żabieńca, gdzie można zobaczyć bardzo wiekowe już wierzby.

Kiedyś droga prowadziła prosto do stacji PKP Parysów, teraz jadąc "z prądem" wpada się do Żabieńca. Dojechaliśmy do torów i zaraz za nimi skręciliśmy w prawo w jakąś dróżkę, która po chwili zaczęła zanikać. Ale co to dla nas. Po kilkuset metrach dojechaliśmy do przejazdu kolejowego na skraju lasu, który pamiętam z wycieczki rowerowej sprzed kilku (-nastu) lat. Podjeżdzamy. Szlabany opuszczone. Na szlabanie tabliczka:

Więc Marek bez zastanowienia wypalił: "Żądamy otwarcia!". A tu co? Szlabany podnoszą się. Droga wolna. Ameryka :D

Okazało się jednak, że do otwarcia szlabanów nie potrzeba żadnych okrzyków. Wystarczy podejść. Fotokomórki wykryją ruch i jeśli nie nadjeżdza pociąg zezwolą na podniesienie szlabanów.

Przejechaliśmy na drugą stronę torów i ruszyliśmy dalej wzdłuż nich. Droga jednak zaczęła zanikać. Zatrzymaliśmy się przy jabłoni i weszliśmy na nasyp.

Postaliśmy trochę, zbadaliśmy rodzaj podkładów kolejowych pod starą bocznicą (spruchniałe drewniane), pojedliśmy jabłek i postanowiliśmy przenieść rowery na drugą stronę torów - tam droga była o wiele lepsza.
Tym duktem dojechaliśmy do starej stacji, a raczej tego co z niej zostało. Weszliśmy do środka. W małym pomieszczeniu bez drzwi zobaczyliśmy ogromną ilość papierów, które pokrywały całą podłogę tego pomieszczenia na grubość ok. 30 cm.

Były to dzienniki, raporty, sprawozdania, arkusze i inne pisma - pozostałości po stacji. Większość z lat 1981-1984.

Po kilkunastu minutach ruszyliśmy dalej w stronę Parysowa. Minęliśmy się z pociągiem jadącym prawdopodobnie z Moskwy. Zajechaliśmy jeszcze na obecną stację. Na rozkładzie jazdy 4 pociągi dziennie. Rano i wieczorem, jeden do Łukowa, drugi do Pilawy.

No ale trzeba jechać dalej. Dojeżdżamy do głównej drogi. Marek jeszcze wskakuje w pole zrobić zdjęcia:

Docieramy do Parysowa. Zdjęcie kościoła na brukowanym rynku.

Ja wpadam do sklepu po wodę.

Po chwili ruszamy w stroną Starowoli i potem przez Gózd i Jaźwiny dojeżdzamy do Borowia. Tam spędzamy sporo czasu oglądając stary kościół i stojącą przed nim jeszcze starszą dzwonnicę.

Zajeżdżamy jeszcze zobaczyć dworek, w którym obecnie znajduje się urząd gminy.


Potem stajemy na moment nad stawem.


Stamtąd przez Starą i Nową Brzuzę jedziemy do Filipówki, gdzie skręcamy w jakąś polną dróżkę. Po chwili doprowadza nas ona do lasu. Nie zwyczajni wracać zagłębiamy się w dosyć pagórkowaty las.

W świetle zachodzącego słońca jeździło się bardzo fajnie, ale trzeba było w końcu wracać. Skierowaliśmy się więc pierwszą lepszą drogą po prostu w stronę słońca. W ten sposób dojechaliśmy do jakichś zabudowań. Okazało się, że to Oziemkówka i miejsce znane nam z poprzedniego wypadu. Nauczeni błędem skręcamy w lewo (wtedy pojechaliśmy na Miastków) i po kilku kilometrach dojeżdzamy do Przykór. Stamtąd już tylko ok. 10km do domu. Jednak zanim dojechaliśmy zrobiło się prawie całkiem ciemno, więc włączyliśmy oświetlenie. Do domu dotarłem kilka minut po 21.

Standardowo mapka wyprawy:

No i najkrótsza trasa, a opis wcale nie :D


Kategoria Z Markiem