Czas napisać kolejną
d a n e w y j a z d u
106.50 km
10.00 km teren
05:40 h
Pr.śr.:18.79 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Czas napisać kolejną recenzję z wycieczki. Już teraz wiem, że będzie to najlepiej ilustrowana wycieczka na moim blogu ;)
Wyjazd na więcej niż dobę planowaliśmy już od dawna, w końcu postanowiliśmy doprowadzić go do skutku. Po pierwszych ustaleniach okazało się, że na wyjazd możemy poświęcić tylko 2 dni: czwartek i piątek. Z Markiem zaplanowaliśmy trasę, zapisując na kartce punkty warte zobaczenia. Jeszcze w środę wieczorem ustalaliśmy ostatnie szczegóły typu: "czy brać namiot?", "czy wogóle jechać, jeżeli prognozy pogody są tak złe?". Najbliższe 2 dni miały sprawdzić czy podjęliśmy dobre decyzje.
W czwartek wstałem już o 6 rano. Standardowo wycieczka do piekarni po pieczywo na śniadanie i drogę. Kilka minut pakowania, mały przegląd roweru, sprawdzenie czy wszystko jest i o 7:10 obładowany plecakiem i śpiworem ruszyłem w stronę Rudy Talubskiej, gdzie o 7:30 miał czekać na mnie Marek. Udało mi się dotrzeć na czas. Chwilę później razem jechaliśmy w kierunku Łaskarzewa, gdzie o 8 umówiliśmy się z dziewczynami. Na miejscu byliśmy o 7:55, więc siedliśmy na ławce z widokiem na wjazd od strony Tarnowa. 10 minut po 8 zadzwonił mój telefon. Już wiedziałem co jest nie tak. Dziewczyny zaspały. Trzeba poczekać "trochę czasu". Postanowiliśmy ruszyć w ich stronę, by nie czekać bezczynnie. Zatrzymaliśmy się mniej więcej w połowie drogi między Łaskarzewem i domem Anki i nad Promnikiem rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Dziewczyny pojawiły się ok. 9:15, nie ociągając się ruszyliśmy z powrotem w kierunku Łaskarzewa, a następnie przez Pilczyn i Melanów polnymi, piaszczystymi drogami (które mocno dały nam w kość, a szczególnie Ani jadącej typowo szosowym rowerem) do Chotyni.
Zatrzymaliśmy się obok bramy bardzo ładnie wyremontowanego dworku, służącego obecnie jako hotel, luksusowa restauracja i sala konferencyjna.
Po kilku minutach zaproszono nas do środka.
Po ok. 30 minutach postoju w Chotyni ruszyliśmy dalej.
Przecięliśmy DK17 i przez Wólkę Ostrożeńską, Piastów, Goniwilk, Żelechów dojechaliśmy do Starego Zadybia. Był to najdłuższy etap tego dnia wycieczki. Tym razem bez przewodnika o wiele dokładniej obejrzeliśmy ruiny gorzelni. Zajrzeliśmy do piwnic i na strych, obeszliśmy wszystkie pomieszczenia. Oto kilka zdjęć:
Co to jest?! To ufo?! Niee.... Piec ;)
I czas na odpoczynek.
Zjedliśmy obiad, odpoczęliśmy porządnie i można było jechać dalej.
Kolejny cel: Kłoczew. Tam wg zapisków miał być kościół, kaplica i dworek. Kościół znaleźlismy bez problemów.
Trudniej było z dworkiem. Nie mogliśmy go znaleźć. Dopiero jakaś pani powiedziała nam o dworku w Jagodnem. (chyba tak się to pisze?). Wg jej wskazówek bez większych problemów trafiliśmy na miejsce. Budynek bardzo się nam wszystkim podobał. Jednak nie widzę sensu opisywania go, bo wszystko widać na zdjęciach.
Ciekawostką jest, że na teren dworku spadł samolot szkoleniowy "Iskra" z Dęblina. Pilot popełnił błąd w pilotażu podczas lotów szkoleniowych. Zginął na miejscu. Więcej informacji (nawet dokładne sprawozdanie) na temat wypadku można znaleźć w internecie. My mieliśmy szczęście być tam dokładnie w 7 rocznicę tego wydarzenia.
Spacerując po parku otaczającym dwór...
...dotarliśmy do pomnika upamiętniającego tę tragedię.
Po ok. pół godziny ruszyliśmy w dalszą drogę.
Nie na długo. Kilka kilometrów dalej znaleźliśmy kaplicę której to nie mogliśmy znaleźć w Kłoczewie.
Taki ciekawy znak ;]
Kolejnym punktem wycieczki była Okrzeja. Tam obejrzeliśmy kościół.
Następnie podjechaliśmy do kopca Sienkiewicza kawałek za Okrzeją.
A stamtąd po kilkunastu minutach postoju pod sklepem pojechaliśmy do Woli Okrzejskiej, gdzie wg notatek, a także przydrożnych drogowskazów miało się znajdować Muzeum Henryka Sienkiewicza. Przywitał nas tam sympatyczny pan, opowiadając nam historię tego miejsca. Potem zaprosił nas do środka, gdzie spędziliśmy dobrych pare minut. Oto kilka wybranych zdjęć:
Następnie wyszliśmy do bardzo dobrze utrzymanego ogrodu.
Tam w czystym sanitariacie umyliśmy się, odpoczęliśmy porządnie i zrobiliśmy wspólne zdjęcie ;)
Zbliżał się wieczór. Dochodziła 18. Czas szukać noclegu. Od opiekuna muzeum dowiedzieliśmy się, że w kolejnym punkcie naszej wyprawy, Woli Gułowskiej, znajduje się dom pielgrzyma. To właśnie tam planowaliśmy się zatrzymać na noc. Ze wskazówkami którędy jechać ruszyliśmy w ostatni tego dnia etap wycieczki.
Bez większych problemów dojechaliśmy na miejsce. Znaleźliśmy dom pielgrzyma i zapytaliśmy o możliwość noclegu. Niestety okazało się, że nas nie przyjmą. Polecono nam iść do pani Wandzi, która to wynajmuje pokoje. Jednak mieliśmy problem by znaleźć to miejsce. W końcu udało się. Pani Wandzia okazała się wspaniałym człowiekiem, bo zgodziła się nas przenocować praktycznie za darmo. Do naszej dyspozycji mieliśmy pokój z łóżkami, kuchnię i łazienkę. Luksus po prostu. Rowery zostały przed domem, pospinane zapinkami. Zjedliśmy duuużą kolację, umyliśmy się, ale zanim położyliśmy się spać zaczęła się burza. Nawet nie chcieliśmy myśleć jak wyglądałaby nasza noc pod namiotem, albo co najgorsze bez namiotu. A tak w wygodnych łóżkach i całkowitych ciemnościach z powodu braku prądu spaliśmy do samego rana. No prawie do rana, ale o tym w kolejnej notatce.
Mapka dzisiejszego przejazdu:
Kategoria Inne, Z Markiem
komentarze
"...dotarliśmy do pomnika upamiętniającym tę tragedię."
chyba upamietniajacego ;)
ale jestem wredna malpa... a to dopiero polowa, he he :)
a ślimak pyknął.. iiii... strasznie pyknął! :P