X

Archiwum

X

Kategorie bloga

X

Znajomi

wszyscy znajomi(2)
X

Szukaj


X

O mnie

Jestem sosna z Garwolina. Na tym blogu znajdziesz opis 14020.89 kilometrów moich tras z czego 187.50 w terenie.
Moja prędkość średnia to jedynie 22.66 km/h, ale cały czas rośnie. Więcej o mnie.

Moje rowery

Button rowerowy

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy sosna.bikestats.pl

sosna prowadzi tutaj blog rowerowy

sosna

Wycieczka z historią w tle - dzień 2 (sobota)

  d a n e    w y j a z d u 85.00 km 0.00 km teren 05:19 h Pr.śr.:15.99 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Victus ;]
Sobota, 26 września 2009 | dodano: 29.09.2009

Początek drugiego dnia naszej wyprawy nie był dla mnie zbyt przyjemny. Nie spałem pół nocy i po prostu się nie wyspałem ;] Z łóżka wydostałem się jednak dopiero o 7:30 i po szybkim ogarnięciu pojechałem z Iwoną do sklepu po jedzenie na śniadanie.
Wracaliśmy z nastawieniem, że czeka już na nas gorąca herbata, bo troszkę zmarzliśmy po drodze, ale niestety rozczarowaliśmy się. Wszyscy byli jeszcze w łóżkach...
Po śniadaniu przepakowaliśmy plecaki i sakwy zostawiając część niepotrzebnych rzeczy. Pan Włodek miał dla nas "misję specjalną" do wykonania. Poprosił nas o znalezienie informacji na temat jego krewnego, który walczył w okolicach Siedlec podczas II Wojny Światowej. Znał tylko jego imię i nazwisko i wiedział, że zginął zaraz po wojnie. Nie nastawialiśmy się zbyt mocno, że nam się uda dowiedzieć czegokolwiek, ale postanowiliśmy spróbować.

W drogę wyruszyliśmy kilkanaście minut po 9. Zgodnie z radami pana Włodka skierowaliśmy się na Kotuń, ale w miejscowości Pieróg skręciliśmy na północ, by zobaczyć wydmy. Droga nie rozpieszczała. Duża ilość luźnego piasku zmuszała do przeprowadzania rowerów przez niektóre odcinki.
Chwila odpoczynku:

Na wydmy i tak nie trafiliśmy. Wyjechaliśmy obok torów w Kotuniu mijając stawy od strony zachodniej. Trudno... Przerzuciliśmy rowery przez tory i pojechaliśmy w kierunku Broszkowa.
Przecięliśmy drogę krajową nr 2 i skierowaliśmy się na Mokobody.

Tutaj droga była lepsza chociaż bardzo wyboista. Asfalt położony bezpośrednio na bruk kruszył się w wielu miejscach a łaty tworzyły postrzępioną mozaikę.

Za kilka kilometrów skończył się jednak asfalt i kolejny etap dane nam było jechać po bruku, który wytrząsł mi śniadanie z brzucha ;] Iwonie się jednak podobało...


Takim ciekawym traktem dojechaliśmy do Zaliwia, gdzie zajęliśmy się poszukiwaniami krewnego pana Włodzimierza. Napotkana starsza pani skierowała nas do najstarszej kobiety we wsi, która to mogła coś wiedzieć. Od niej dostaliśmy informację, jak znaleźć rodzinę poszukiwanego. Trzeba było wrócić z powrotem do wsi przez kładkę
i znaleźć czerwony dom obok kapliczki. Udało się z małą pomocą mieszkańców.

Okazało się, że trafiliśmy idealnie. Zdobyliśmy najważniejsze informacje dotyczące krewnego pana Włodzimierza oraz jego rodziny i pojechaliśmy dalej w kierunku Mokobód. Znowu przez kładkę :)

W Mokobodach zrobiliśmy małe zakupy, a ja naprawiłem licznik, który zaczął szwankować.

Po krótkim postoju ruszyliśmy w kierunku Męczyna. Droga na początku była całkiem przyjemna.

Potem standardowo zmieniła się w piaskową...

Po kilku kilometrach wróciliśmy jednak na asfalt

i po takiej luksusowej nawierzchni dojechaliśmy do Wyszkowa :)

W Wyszkowie skorzystaliśmy z gościny przedkościelnego trawnika i zjedliśmy trochę czekolady.

Studiujemy mapę ;]

Niestety (albo stety ;)) trochę pomyliliśmy drogę i okazało się, że jedziemy po prawej stronie Liwca (a mieliśmy jechać po lewej). Powrót do Wyszkowa średnio nam się podobał, więc w miejscowości Pierzchały zapytaliśmy o drogę do Grodziska (wioska leżąca po drugiej stronie rzeki). Treść rozmowy tak mniej więcej ;]
- Dzień dobry, my chcieliśmy się do Grodziska dostać.
- A to musicie przez rzekę... jedźcie tą drogą potem w lewo i cały czas prosto aż do rzeki.
- A to tam jakaś kładka jest?
- Nie... Kładki nie ma, ale woda po kolana tylko.
Kilka minut później dojechaliśmy do rzeki. Iwona jako pierwsza wskoczyła do wody zanim my wogóle zdążyliśmy pomyśleć o zdjęciu butów ;]

Woda rzeczywiście okazała się tylko do kolan. Do tego na drugim brzegu rzeki była łódka, którą Marek z Piotrkiem postanowili popłynąć w górę rzeki :D

Niestety nie byli w stanie opanować tego trumnopodobnego kanu i dali spokój. Po chwili na brzegu pojawił się właściciel łódki, bo chciał się przedostać na drugą stronę rzeki, więc chłopaki przeprawili Ankę i oddali własność ;]

A ja piechotką ;)





Od właściciela łódki dostaliśmy też dokładne wskazówki jak jechać dalej. Po kilkunastu minutach przejechaliśmy przez Grodzisk, gdzie dziewczyny zostały "obsypane" komplementami od grupki dziadków siedzących na ławce pod drzewem ;)
Za wsią skręciliśmy do lasu i przez następne kilka kilometrów męczyliśmy się na nieutwardzonej drodze.

W końcu dojechaliśmy do drogi głównej. Znak obwieścił nam, że do dzisiejszego celu naszej podróży zostało już całkiem niewiele

Już widać wieże kościoła

A nawet sam kościół.

Dojeżdżamy do zamku, z którego jak widać została sama wieża i trochę murów

Wspólne zdjęcia

Rowery zaparkowane...

...więc idziemy zwiedzić muzeum. Oczywiście zrobiliśmy to mało profesjonalnie i idąc w kierunku odwrotnym do kierunku zwiedzania. Trudno ;]

Następnie obejrzeliśmy całą budowlę z zewnątrz i przysiedliśmy na murach...


...co okazało się zabronione...

Wreszcie obiad ;)


Po blisko 2 godzinach spędzonych w Liwie nadszedł czas wracać. Kupilismy trochę prowiantu na (głównie pieczywa ;]) na kolację i niedzielę

i skierowaliśmy się na Jarnice i Wyszków. Pomiędzy tymi dwoma miejscowościami znajduje się punkt widokowy zwany Sowią Górą i oczywiście nie mogło nas tam nie być.

W Wyszkowie skręciliśmy w prawo na Oszczerze, a tam znowu w lewo do miejscowości Kopcie. Dalej wracaliśmy przez Czarnowąż i Kotuń. Kilka zdjęć z tego odcinka.

W Kotuniu znowu zrobiliśmy małe zakupy. Ja w międzyczasie pojechałem na stację sprawdzić o której odjeżdżają pociągi do Mińska. Rzut obiektywu (tzn. takiej soczewki w moim telefonie ;]) na kotuński, niezbyt ładny kościół

Z Kotunia wyjechaliśmy z małymi problemami dotyczącymi kierunku jazdy. Było chłodno. Mi nawet zimno, więc rozgrzewałem się kręcąc na niskim przełożeniu.
Ok 18:30 dojechaliśmy do Cisie

Pan Włodzimierz wyglądał nas już na drodze. Po kolacji i małym ogarnięciu się poszliśmy zdać relację z wycieczki oraz przekazać informacje na temat krewnego pana Włodka z czego bardzo się ucieszył.

Trochę po 22 wróciliśmy do swojego pokoju, gdzie zajęliśmy się przeglądaniem zdjęć Syberii, czytaniem poezji pana Włodka oraz popijaniem piwa zagryzanego chipsami. Trochę przed północą poszliśmy do łóżek, gdzie zasnąłem dość szybko :)

Trasa przejazdu:


Kategoria Inne


komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa hwala
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]