Pobiłem własny rekord w ilości
d a n e w y j a z d u
150.00 km
20.00 km teren
07:40 h
Pr.śr.:19.57 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Pobiłem własny rekord w ilości przejechanych kilometrów w dniu: 150km.
A oto opis całego wyjazdu.
Wyjazd planowany już od kilku(-nastu) dni. W końcu zdecydowaliśmy się na sobotę. Główne cele: Kuflew, Jeruzal, Mrozy, Cegłów.
Wyjazd: spotkani o 8:00 pod bankiem PKO w Garwolinie.
Planowany powrót: ok. 21:00
Przewidywany dystans: 100-110km
Pobudka 6:45. Szybko do piekarni po pieczywo na śniadanie i na wyjazd. O 7:40 wyruszam po resztę prowiantu. Spotykam Marka i ruszamy w stronę Parysowa. Jeszcze zdjątko przebiegu ogólnego u mnie przed domem:
Temperatura lekko ponad 20 stopni + lekki wiatr w twarz powodowały, że jechało się bardzo miło. Problemem był jednak spory ruch na drodze. Na szczęście za Parysowem skręciliśmy w stronę Kozłowa. Za Kozłowem rzuciliśmy rowery w krzaki i weszliśmy na szczyt góry, gdzie kiedyś znajdował się jakiś zamek. Teraz została po nim tylko owa górka. No ale jedziemy dalej, tereny równinne, droga najczęściej dobra, chociaż momentami sypki piach. Robi się coraz cieplej, ale wiatr dosyć skutecznie nas chłodzi. W miejscowości Dębe Małe wchodzimy na teren otaczający jakiś pałac, widać obecnie remontowany.
Wokół piękny kiedyś park, ogrodzony murem z piękną kutą bramą.
Żeby wejść trzeba było przecisnąć się przez dziurę w bramie ;)
W parku widać pozostałości po alejkach, wielkie stare drzewa i pewna osobliwość:
Stamtąd krótki przejazd do Latowicza. Oglądamy kościół od środka i z zewnątrz.
Chwilka na spojrzenie w mapę i kierujemy się do najciekawszego obecnie i najsławniejszego punktu trasy-Jeruzala. Tam nagrywany jest (był) popularny serial "Ranczo".
Ale zanim tam dojechaliśmy to zaraz za Latowiczem wypatrzyliśmy wiatrak:
Postanowiliśmy podjechać bliżej i zrobić dokładniejsze zdjęcia. Pani siedząca obok pozwoliła nam obejrzeć konstrukcję.
Niestety nie było możliwości wejścia do wewnątrz-schody tak spróchniałe, że łamały się pod małym naciskiem. I ja na fotce:
I jeszcze jedna:
No ale lecimy dalej. W Wężyczynie takie ładne autko ;)
I dotarliśmy do Jeruzalu. Kościół:
Rowery koło dzwonnicy:
I hmmm... rynek? A na nim sławny sklep, gdzie Pietrek i reszta ekipy "Rancza" popijają Mamrota :D
Tutaj ja na sławnej ławce no i rower :D
I razem z Markiem:
I taki szerszy widok:
No ale dochodzi godzina 12 więc trzeba ruszać dalej i poszukać jakiegoś cichego miejsca na posiłek. Na licznikach prawie 50km. Jedziemy w stronę Lipin i Dębowca-mapa pokazuje, że jest tam jakiś wiatrak
Zaraz za Jeruzalem taka dosyć głęboka dziurka w Ziemii:
No i znaleźliśmy miejscówkę z miękką trawką z dala od wody, a więc i komarów, za to były mrówki, które chciały nam chyba zwinąć nasz posiłek:
W Dębowcu po bezskutecznych poszukiwaniach wiatraka dowiadujemy się, że został rozebrany conajmniej 5 lat temu. Trudno... Teraz chcemy na Kuflew. Wg mapy wystarczy dojechać do Borków, za wsią koło mostka skręcić w lewo i dojedzie się do szlaku, który doprowadzi nas na miejsce. To teoria. W praktyce okazało się, że skończył się asfalt, zaczął las i taką drogą po ok. 10km wyjechaliśmy w Porzewnicy... czyli kilka km od Kuflewa.
Jak widać wioska ma bardzo dobre połączenia komunikacyjne...
Ponownie patrzymy w mapę. Wg niej kilka km przed nami we wsi Ogrodnica powinno być grodzisko... Chociaż jechaliśmy właściwą drogą nie zauważyliśmy takiej miejscowości. Wracać nie będziemy. Postanowiliśmy wyruszyć do Gołębiówki. Mapa mówi, że jest tam jakiś dwór. Z pomocą pani ze sklepu udało nam się trafić jedynie pod bramę. Postanowiliśmy więc objechać ogrodzenie. Jak się okazało trzeba też było objechać stawy-prywatne...
Dworek okazał się bardzo ładny, znad stawów wygląda tak:
Ale droga na grobli pomiędzy stawami już piękna nie była... Koleiny do łydek i dużo luźnego piachu-jazda niemożliwa.
Mieliśmy szczęście. Brama od tyłu była otwarta, na podwórzu pusto. Udało się zrobić kilka zdjęć.
Wg mapy wzdłuż stawów biegnie szlak turystyczny, który prowadzi potem do Rezerwatu "Przełom Witkówki". Niestety oznaczeń szlaku nie ma. Jechaliśmy na wyczucie i orientację typu: "to chyba w tamtą stronę". Ten sposób okazał się skuteczny. Przez piaszczyste lasy
dojechaliśmy tam, gdzie chcieliśmy, ale okazało się, to mało ciekawe.
W Gójszczu spytaliśmy spotkanych pań:
-Którędy do Mrozów?
-Musicie zawrócić i koło kapliczki w prawo i do Grodziska, ale to z dyszka leciutko będzie...
Podziękowaliśmy i ruszyliśmy we wskazanym kierunku. Co to jest 10km, jak licznik dzienny dobija do 90?
Zapas wody się kończył, więc zaczęliśmy szukać sklepu. Niestety w Grodzisku zamknięte, musieliśmy pedałować spory kawałek na sucho do Mrozów i tam kupić po dosyć wysokich cenach. Tam pani powiedziała nam, że do Kuflewa trzeba jechać "cały czas prosto". W porządku, ale dojechaliśmy do ronda, a tam 5 dróg wyjazdowych, z których żadna nie była "na wprost". Spytaliśmy jakichś młodzików-pomogli, ale okazało się, że wysłali nas okrężną drogą... Ze 2km nadłożyliśmy, ale to nic. W Kuflewie w kościele akurat odbywał się ślub, więc zwiedzanie mocno utrudnione. Poza tym było już po 16. Jednak mapa pokazywała, że gdzieś tam jest dwór. Spotkany człowiek, powiedział, że jest on za kościołem koło stawów. No i rzeczywiście blisko stawów było nieduże wzniesienie zarośnięte drzewami. Ale jak tam wjechać? Objechaliśmy wzgórze dookoła, ale dworu jak nie było tak nie ma... No nic... Wracamy, a tu z krzaków wyłania się dwór z czerwonej cegły, a raczej ruiny.
Ale nie... to przecież nie dwór. Jedno pomieszczenie, drzwi jakby "na strych" od zewnątrz... to przecież obora lub inny budynek gospodarczy. Ale dwór musi być! Idę poszukać...
No i jest. Mocno zaniedbany i już mocno zmieniony. Drewniany strop zamieniony na betonowy. Zwały gruzu i kamieni. Ale budynek i tak ciekawy:
Jeszcze jedno zdjęcie i ruszamy.
A tu zaczyna kropić! Kilka kropel, ale przecież miało dzisiaj nie padać. No ale nic, jedziemy. Dochodzi 18. Niedługo mecz otwarcia Euro 2008, a my jeszcze ponad 40km od domu.
Wracamy. Musimy darować sobie Cegłow. Za mało czasu.
Ruszamy na Siennicę, tam ma dojechać Iwona. Po drodze jeszcze fajna sytuacja.
Nad jakimś stawem stoi taki posążek (czy jak to się tam zwie...)
Obok jest sklep, pod sklepem kilku "stałych klientów" nie pierwszej świeżości i trzeźwości. Marek wyciąga aparat, robi zdjęcia. Rozmowa:
Klient 1: Ej patrz! On ci zdjęcie robi!
Klient 2: A niech se robi...
Klient 1: Ale on to wyśle gdzieś i będą sie smiali z ciebie. (Marek chowa aparat) Ej ty, pokaz to zdjecie, gdzie je chowasz!
Klient 2: Oj daj mu spokoj, co mnie tam zdjęcie obchodzi...
Klient 1: Oddawaj to zdjecie! Gdzie je chowasz?!
Marek: Nie panom zdjęcia robimy, tylko tej figurce...
Klient 1: Aaaa... To co innego. A wiecie jaka jest jej historia?
No i koleś opowiedział nam ze wszystkimi ważnymi szczegółami i tymi nieważnymi też, że w tym stawie utopiła się córka dziedzica no i on właśnie coś takiego zamówił i zasponsorował.
Jedziemy dalej. W Siennicy odbijamy na Starogród i po chwili spotykamy Iwonę. Zaprasza nas do siebie, nie odmawiamy, ale tylko na kilka minut. Zaraz za Starogrodem zaczyna padać. Coraz mocniej i mocniej, a my pedałujemy coraz szybciej pomimo dużej ilości luźnego piachu. Na nic to się nie zdało. Zanim dojechaliśmy na miejsce przestało padać...
O 19:30 wyruszamy w stronę domu przez Wolę Starogrodzką i Parysów. Przed Parysowem krótka przerwa m.in. na kilka zdjęć.
To ja:
I "pan fotograf":
Droga do Garwolina przebiegała bardzo spokojnie. Poganialiśmy trochę szybciej niż rano. Do 25km/h. Dupa bolała, nogi też. Teraz kiedy piszę ten wpis dziwię się, że nie mam żadnych zakwasów. Zwykły ból ze zmęczenia, ale mało dokuczliwy.
W Garwolinie byliśmy ok. 20:40.
Zdjęcie stanu licznika dziennego wieczorem.
I licznika ogólnego.
Mapa wyjazdu:
Podsumowując: bardzo ciekawa wycieczka, zobaczyliśmy sporo interesujących miejsc, ale też udowodniliśmy sobie, że można przejechać wiele km bez wyżyłowanego tempa. W planie kolejne wycieczki. :)
Kategoria Z Markiem